niedziela, 16 września 2012
Squash Bowels "Grindvirus"
Szesnasty dzień września. Poranne pianie koguta daje znak o tym, że należy już podnieść się z gruzów, które stanowiły niesamowicie przyjemne posłanie. Podrapanie się po głowie i pierwsza próba zebrania myśli w jedną, posiadającą jakikolwiek sens myśl. Dzień jak co dzień. Pobudka, ranne wsłuchiwanie się w jakiegoś rozpierdalatora umysłowego i takie dziwne uczucie pustki. Coś szumi w głowie i ukierunkowuje na pewną rzecz. Ło kurwa blog!
Jeśli któremuś z naszych oddanych fanów przebiegła przez głowę myśl, że umarliśmy... To miał rację. Ostatni wpis datowany jest na 4 marca. Dziś jest 16 września. Jak łatwo obliczyć nie było nas (16 - 4) dwanaście dni. Zgadza się? No pewnie.
Squash Bowels, bo o tym będzie dziś mowa, to piekielny wykurw pomieszany z tanecznym przytupem. Czternaście kompozycji, których nie polecamy słuchać w obecności swoich bliskich. Na pewno nie chcecie rzucić się na swoją kobietę i pożreć ją, wylizując do ostatniej kosteczki soczyste mięsko? No chyba, że kogoś to kręci, to jak najbardziej nie może przejść obojętnie obok "Grindvirus". Światowa klasa goregrindu skomponowana w taki sposób, że mistrz gatunku, jakim jest Fryderyk Chopin, nie powstydziłby się tego tworu. Jeśli ktoś nie wie o czym mowa to niech się zastrzeli albo sięgnie po ten album i popłynie razem z dźwiękami po wzburzonym oceanie gówna. I jeszcze jedna ważna informacja dla niestrudzonych poszukiwaczy sensu w bezkresie istnienia wszechświata. Nie ma w tym szatana, tak więc śmiało możecie słuchać w sobotni wieczór, by w niedzielę z czystym sumieniem uderzyć na imprezkę do kościoła, zwaną dalej sumą. Album idealnie nadający się na dźwięki towarzyszące romantycznej kolacji w zarobaczonej piwnicy, z golonką na talerzu i browarem w kuflu.
Ocena: 8 Dupci Maryny (8/10) gdyż naprawdę kopie po mordzie.
A jutro mamy szczególny dzień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz